Wpisz frazę i naciśnij Enter

Ukryty w mieście krzyk

Pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia powinniśmy spędzać w zupełnie innym miejscu, ale jesteśmy tutaj. Od samego patrzenia na bladozielone ściany i błyskające świetlówki, mam wrażenie, że jakieś choróbsko dobiera mi się do tyłka. Jesteśmy w Klinice Chorób Wewnętrznych Hematologii i Onkologii Szpitala na Banacha.
Siedzimy tu w pierwszy dzień świąt tylko dlatego, że Rudy kilka miesięcy wcześniej regularnie posuwał jedną z lekarek. Na jego prośbę skontaktowała się z przyjaciółką-pielęgniarką, a ta przymknęła oko na wizytę czterech oprychów spoza rodziny.

Swoją drogą ta lekarka to była całkiem niezła dupa. Pamiętam jej bujne czarne włosy z protestu lekarzy, bo z jedną z warszawskich grup motocyklowych odwiedzaliśmy ich w październiku. Po sześciu kurwa latach studiów, ciężkim egzaminie, 13-miesięcznym stażu i jebaniu setek godzin przy chorych ludziach, w naszym kraju lekarze muszą organizować strajk głodowy, by te patałachy z rządu pochyliły się nad zwiększeniem nakładów na ochronę zdrowia. To jest patologia.

Siedzimy na korytarzu przed jedną z sal na onkologii, w której od kilku miesięcy leży stary Łysego. Odkąd wykryli u niego raka prostaty, ten mały skurwiel zdążył przerzucić się na wszystkie możliwe organy i zeżarł chłopa doszczętnie. Z postawnego dzika na starym Harleyu niewiele zostało. Kiedyś nosił długą siwą brodę i słuszny bęben, wyhodowany wieloletnim piciem piwska. Dziś leży bezbronnie, wychudzony, bez jednego włosa na ciele, z zapadniętymi oczodołami i kaczką przy łóżku.

Łysy nie ma szczęścia do świąt. Kiedy miał siedem lat, po Wigilii jego stara spakowała małą torbę i wyszła na spacer. Łysy czekał na nią przy choince. Mijały kolejne godziny, a starej nie było. Godziny zamieniły się w dni, dni w lata, a starsza Łysego nigdy nie wróciła. Nie widział matki od trzydziestu lat, a jedyną rodziną był dla niego ojciec. Nie był to wzorowy ojciec z książki „Jak być fajnym tatą i nie popełniać błędów swojego taty”. Stary Łysego miał ciężki charakter, lubił się dobrze zabawić i potrafił wypić takie ilości alkoholu, że można było uchlać tym całe osiedle, które regularnie wsłuchiwało się w ścieżkę dźwiękową awantur z chaty Łysego.
Jego stary miał przebłyski dobrego ojcostwa. W końcu to on nauczył Łysego jazdy motocyklem, wciągnął go w świat warszawskich harleyowców, ale długo miał za złe synowi, że ten poszedł w kierunku motocykli sportowych, zamiast wozić się dostojnie ciężkimi maszynami z Milwaukee.
U jego starego nie było stanów pośrednich. Było albo zero, albo jeden. Jednego dnia potrafił kupić mu nowiutką Amigę 500, by kolejnego roztrzaskać ją o meblościankę z kolekcją słoników porcelanowych – jedynymi pamiątkami po starszej Łysego.

Ale dziś starszy Łysego nic nie rozpierdoli. Nie opowie żadnej motocyklowej historii i nie przeklnie na starszą, bo leży przybity do szpitalnego łóżka. Zaraz po tym jak przyszliśmy, Łysy przystawił krzesło i patrząc ze łzami w oczach na umierającą twarz starego ojca, pokazywał mu na telefonie nową gamę H-D, bo właśnie o tych motocyklach jego starszy mógł rozprawiać godzinami, udowadniając ich wyższość nad każdą inną konstrukcją.

Łysy pokazuje nowego Fat Boba. Zachwala silnik Milwaukee-Eight o rozmiarze 114 cali, wymienia zalety zawieszenia i przez zaciśniętą szczękę opowiada o osiągach i prowadzeniu i nie zgadniecie – starszy Łysego w ogóle nie reaguje. Nawet nie drgnie.

Mówi się, że seks jest intymny. W kontakcie damsko-męskim dużo bardziej intymne są pocałunki. A w przyjaźni nie ma nic bardziej intymnego, od tego kiedy 37-letni facet pozwala Ci patrzeć jak płacze nad łóżkiem umierającego ojca. Tak więc kiedy Łysy przy łóżku szpitalnym stara się uzdrowić swojego starszego historyjkami motocyklowymi, my siedzimy w korytarzu wlepiając gały w depresyjne ściany. Nie mamy bladego pojęcia co jeszcze moglibyśmy zrobić dla Łysego, więc siedzimy. Rudy olał święta z rodziną nowej dupy i przyjechał tu zaraz po Wigilii z Białegostoku. Pewnie odbije się to na jego związku z Kachą, ale każdy z nas wie, że trzeba tu być. W zeszłym roku obaj zbierali mnie z toru Poznań, po dzwonie na wyjściu z dużej patelni. Zgarnęli złom, a w szpitalu walczyli jak o nowonarodzone dziecko, by konował nie operował mojego kolana, bo Ci z Warszawy zrobią to lepiej.
Jesteśmy różni, kręcą nas zupełnie inne dupy, a nasze życiowe priorytety są na odległych biegunach, ale dzięki tym prostym konstrukcjom, jakim są motocykle, w wielu tematach rozumiemy się bez słów. W sprawach, w których inni poróżniliby się już dawno, my wspieramy się bez zbędnego pierdolenia.

Łysy nie ma szczęścia do świąt. Dwa lata temu przyłapał swoją żonę jak pierdoliła się beznamiętnie z jakimś przykurczonym analitykiem z Deloitte. On pojechał otwierać oddział firmy w Krakowie, miał wrócić na Wigilię, ale spiął dupsko, ogarnął wszystko przed czasem i wrócił do domu dzień wcześniej. Wchodzi do chaty. Choinka nie ubrana, w kuchni syf, a Karolina, ta sama, którą poznał jeszcze w liceum i latał za nią jak głupi, kiedy my pukaliśmy dupę za dupą, ta sama, która urodziła mu ukochaną córkę Matyldę, właśnie ciągnęła druta kolesiowi o wyglądzie hiszpańskiego alfonsa.
Tu należy wspomnieć o dość porywczym charakterze Łysego – jaki ojciec, taki syn – bo Łysy w akcie agresji połamał nos absztyfikantowi, a głowę Karoliny roztrzaskał o lustro, dlatego ma sądowy zakaz zbliżania się do byłej już żony, a ta walczy o odebranie mu praw do dziecka.

Jest 2:30. Rząd świetlówek wydaje charakterystyczne buczenie, dodając tragizmu całej sytuacji. Oto dorosły syn zamienia się w tego samego siedmiolatka, któremu właśnie matka uciekła z życia i dla zagłuszenia żalu opowiada staruszkowi wszystko co wie o ich wspólnej pasji. Sypie grypsami, które jego ojciec opowiadał w 2-Kołach przy każdej motocyklowej najebce. Opowiada o legendach MotoGP, wymienia wszystkie znane mu tory wyścigowe i pokazuje jak wyczyścił ojcowskiego Duo Glide’a z 1952 roku. Ale cudowne ozdrowienie rodem z programów Zbigniewa Nowaka nie następuje.

Jest 3:15 i staruszek Łysego umiera, zesrawszy się w szpitalne łóżko.

Łysy nie ma szczęścia do świat. W ostatecznym rozrachunku i tak wszyscy szczeźniemy marnie. Zostanie tylko nagrobek z lastryko i znicze LED. Nie zabierzemy ze sobą telewizorów na raty, smartfonów z pięcioma aparatami, aut hybrydowych, modnego hummusu i roszponki. Mroczny żniwiarz nikogo nie oszczędzi.

Wesołych kurwa Świąt!

– – – – – –
– Masz mroczną duszę. To będzie dobra książka.

Włącz powiadomienia
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Napisz w komentarzu, co sądzisz na ten temat…x
()
x