Nowych motocykli, na których widok moje oczy przybierają kształt pięciozłotówek jest jak na lekarstwo. Oczywiście niektóre mają ponad 200 koni mechanicznych, prowadzą się jak dziecięcy rowerek i mają więcej systemów wspomagających niż F16, ale za dwadzieścia lat nikt nie powie, że ich design jest ponadczasowy. Raczej zostanie określony jako parszywe zwycięstwo księgowych nad projektantami.
Inaczej ma się sprawa z motocyklami Triumpha z kategorii Modern Classic. Tu pierwsze skrzypce gra styl. Nowinki technologiczne ukryto tak, by nie zakłócały klasycznej linii, znanej od 1959 roku, kiedy to wprowadzono pierwszą wersję Bonnevilla.
Street Twinem jeździłem kilka dni, ale jeden szczególnie zapadł mi w pamięci…
8:30
Kawa w biurze nie smakuje ostatnio najlepiej, więc wybieram się do Cafe Czytelnia na szybkie flat white i ogarnięcie maili, które puchną w skrzynce od kilku dni.
Parkuję przed samym oknem, bo lubię rzucić okiem na motocykl kiedy prowadzę trudną rozmowę przez telefon. Taki Nervosol, tylko bez konieczności czytania ulotki i konsultowania się z lekarzem lub farmaceutą.
>>Klik, klik!<< – facet wychodzący z kawą rzuca półszeptem – Piękna maszyna! – i biegnie w kierunku przystanku autobusowego.
9:48
Plac Bankowy. Pędzę na spotkanie z nowym klientem. Cyk – czerwone. Z prawej strony podjeżdża taksówkarz. Jeden z tych, co na spółkę z cinkciarzami byli królami życia za PRL-u. Jak z rękawa mogą teraz sypać historiami o obcokrajowcach, warszawskich elitach, prostytutkach i służbach, dla których byli skarbnicą wiedzy w tamtych czasach.
>>Klik, klik!<< – złotówa wsadza resztki palącego się kiepąsa do ust i przez otwartą szybę pokiwuje z aprobatą, patrząc na mój motocykl.
11:03
Wracam spokojnie ze spotkania. Ulice nie są jakoś specjalnie zakorkowane, ale da się zauważyć, że fani “Allinclusive – jedz, bo zapłacone!” na dobre wrócili do miasta.
Po drodze muszę zahaczyć o mieszkanie, bo zapomniałem o pudełku z obiadem.
>>Klik, klik!<< – sąsiadka z góry wykrzykuje – Ładniusi! – kiedy przytrzymuję jej furtkę. Przez jedną tysięczną sekundy myślę, że to o mnie, ale później załapuję, że na głowie nadal mam kask z ciemną szybką.
14:20
Mknę Street Twinem na Solec.
>>Klik, klik!<< – blondwłosa pasażerka nowej S-ki Coupe trąca kierowcę i niedyskretnie pokazuje na mnie palcem, zakończonym dwumetrowym tipsem w kolorze suczy-róż.
Facet wkurzony tym, że jego wybranka wlepia gały w jakiś motocykl, docisnął gaz, ostrym manewrem wbił się na mój pas i ostentacyjne pokazał, że mając V-dwunastkę pod maską jest panem życia.
Sytuacja zmieniła się kiedy stanęliśmy w korku. Jego tłuste 585 koni mechanicznych musiało ustąpić moim 55, bo dzięki wadze, zwinności i bajecznemu prowadzeniu, Street Twin wygrywa w mieście.
16:30
Dzień pracy kończę dynamicznym przelotem wzdłuż Wisły. Jeszcze kilka lat temu powiedziałbym, że dwucylindrowiec, generujący 55KM i 80Nm momentu obrotowego to maszyna dla początkujących. Dziś na tych, którzy licytują się na sportowe osiągi, patrzę z politowaniem, bo wiem, że na torze – tam gdzie ich motocykle czują się jak ryba w wodzie – kaleczą każdy zakręt i ich wizerunek macho pęka jak bańka mydlana puszczona przez clowna pod Kolumną Zygmunta.
W mieście Triumph Street Twin jest podwójnym zwycięzcą i to bez najmniejszych kompleksów.
Po pierwsze, ze względu na zwinność i łatwość prowadzenia. Nie ma tu mowy o walce ze sprzętem. Jest czysta przyjemność z każdego przejechanego kilometra.
Po drugie, ze względu na reakcje jakie wywołuje u innych ludzi. Na żadnym motocyklu nie zliczyłem tylu sytuacji (nie wszystkie spisałem), w których ktoś bezpośrednio “lajkuje” mój sprzęt.
PS. Każde >>Klik, klik!<< to dźwięk klikera, który powinien być dorzucany jako gratis przy zakupie Triumpha, bo ja w pewnym momencie poczułem się jak Borys Szyc w reklamie AXE.
PS2. Jedyne co bym zmienił w Streecie to zegar i mocowanie przedniej lampy.
Foto. Bartek z Crave for ride
Kurtka: Duke Kevlar lined Quilted jacket
Koszula: Crave FSC Kevlar lined shirt