Gdyby Maverick i Goose wiedzieli, że kiedyś powstanie takie cudo jak Kawasaki ZZR1400 to na 99,99% nie zaciągaliby się do elitarnej jednostki lotniczej, by poczuć prędkość, a fabuła “Top Gun” opierałaby się tylko na scenach łóżkowych.
Ale od początku…
Kawasaki ZZR1400 Performance Sport
Paulo Coelho powiedział kiedyś, że do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. Rozsądny i poważny chyba już nigdy nie będę, od sadzenia drzew wolę upalanie motocykli, a nad synem zaraz pracuję. Jedno w tym wszystkim jest pewne: dorosłem do ZZR1400, bo trzeba wiedzieć, że nigdy nie była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Od spotkania z pierwszym wydaniem ZZR-y minęło prawie dziesięć lat, ale pamiętam jak dziś: stała obok smukłej, filigranowej ZX6-tki i wyglądała jak starsza i o milion kilogramów grubsza siostra najlepszej dziewczyny w mieście. ZX6-tka przypadła mi do gustu tak, że kilka lat później miałem całkiem długi romans z wersją z 2005 roku, a na ZZR-ę patrzyłem zawsze z przymróżeniem oka.
Dopiero gdzieś w 2014 roku, podczas przelotu na Mazury, spotkałem człowieka, dzięki któremu organoleptycznie przekonałem się do królowej hipersportu po liftingu. Wtedy obiecałem sobie, że motocykli nie będę oceniał po pierwszym wrażeniu i osobiście sprawdzę czy ZZR-a faktycznie jest pogromcą mitycznej – aczkolwiek trącającej myszką – Hayabusy.
Bądź dużym chłopcem!
Z taką myślą odjeżdżałem ZZR-ą spod siedziby Kawasaki, bo w tym motocyklu każdy element został zaprojektowany tak, byś miał poczucie podróżowania najwygodniejszą rakietą hipersoniczną.
Moc na poziomie 210 koni mechanicznych, 162.5 Nm momentu obrotowego, który jest dostępny przy 7,500 obr./min, zawieszenie Öhlins TTX, ABS, kontrola trakcji i dedykowane wydechy Akrapovič sprawiają, że zwijanie asfaltu jest dziecinnie proste, a przy tym przyjemne jak tajski masaż, z którego nie będziesz musiał tłumaczyć się żonie.
7 dni, ponad 1000 kilometrów w trasie i po mieście. Już po pierwszych dwóch dniach przepraszałem ZZR-ę za każde złe słowo i myśl.
Dobrze, że miałem kask, bo obawiam się, że przy każdym odkręceniu manetki wyglądałem tak:
W moim odczuciu – a wiadomo, że moja racja jest najmojsza – ZZR-a zjada Hayabusę w każdej kategorii. Obie maszyny są imponujące, ale to na ZZR-rze czułem się pewniej, wchodzenie w zakręty sprawiało mi więcej radości, a hamowanie wydawało się skuteczniejsze i gdybym miał wybrać się w podróż na drugi koniec świata to właśnie na Kawasaki ZZR1400.
Dla mniejszych chłopców przedstawiam wyniki na 1/4 mili:
Suzuki Hayabusa: 9,89s
Kawasaki ZZR1400: 9,69s
Jeśli nadal mi nie wierzysz to idź do najbliższego salonu, weź ZZR-ę na test, zabierz dziewczynę/żonę/kochankę na przejażdżkę i ciesz się, bo jest szansa, że tego dnia będzie Ci dane…. przeżyć kilka niezapomnianych chwil.
fot. Kawasaki/Tumblr