Nie jestem fanem komunikacji miejskiej. Ten dziwny sposób masowego transportu za każdym razem naraża mnie na kontakt ze skrajnie odjechanymi ludźmi – od kolesia oddającego mocz na kasownik, świadków Jehowy, po młodzieńca z amfetaminowym wytrzeszczem oczu, wykrzykującego co chwilę:
– U Ciebie już byli? No byli czy nie?
Unikam więc tramwajów, autobusów, metra i pociągów jak Ryszard Kalisz crossfitu. Niestety czasem wrodzony masochizm bierze górę nad rozumem i chcąc popracować w ulubionej kawiarni w centrum, wsiadam w metro z nadzieją, że tym razem będzie inaczej. I kilka dni temu faktycznie zaliczyłem pewien zwrot akcji.
***
Plac Wilsona. Bilet jest. Podjeżdża pociąg metra. Wsiadam. Szybki rekonesans i cisnę do jedynego wolnego siodełka. Siodełka, bo plastiku z naciągniętym cygańskim dywanikiem, inaczej nazwać nie można.
Obok dwóch młodzieńców. Na oko 15-16 lat. Obaj chudzi, bladzi i z całym arsenałem pryszczy na twarzy. Niby normalni, a jednak Martensy błyszczą jakoś za bardzo, spodnie za mocno przylegają do łydek, a spod czapeczek wystają nazbyt ułożone grzywki. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść.
Blady numer jeden do bladego numer dwa, gapiąc się cały czas w Snapchata:
– Ty, a widziałeś już nową kolekcję w Zarce? Zajebiste czarne botki można wyrwać za 399 złotych!
– Jutro pójdę, bo matka wypłatę ma.
Metro Centrum. Alleluja! Wynurzam się ze śmierdzących kanałów, wypełnionych korposzczurami pędzącymi czeleńdżować problemy w bardzo ważnych projektach. W głowie jedno pytanie: – co się kurwa stało z dorastającymi chłopami? Czy internet dostępny od urodzenia, wypiera mózg na tyle, że zamiast myśleć o dziewczynach, autach, motocyklach i robieniu głupich rzeczy na osiedlu, młodym chłopcom po głowie chodzą promocje ze sklepów z ciuchami produkowanymi w Bangladeszu?
Jaki ojciec, taki syn. Chciałbyś!
Kiedyś sytuacja była stosunkowo prosta. Mali chłopcy czerpali wzorzec, przyglądając się codziennej pracy ojców i szanse na to, by syn szewca został malarzem były mniej więcej takie jak na wygraną w totka, czyli jakieś 1 do 14 000 000.
Niestety ponad dwieście lat temu ojcowie zaczęli znikać z pola widzenia swoich synów, zatrudniając się w fabrykach. Dziś znikają w bardzo ładnych biurowcach, walcząc z asapami u kluczowych klientów bezdusznych korporacji. Powstałą dziurę wypełniły najpierw matki, później internet, jutuberzy i koledzy, których ojcowie również przepadli w walce o nabitą kabzę.
Dodajmy do tego sfeminizowany system edukacji. Od przedszkola po szkołę średnią zajęcia prowadzą w większości kobiety, a sam system nie jest zbytnio dostosowany do chłopców: 45 minut na statycznych zajęciach, wymagających ciszy i skupienia to raczej marne pole do popisu dla młodziaków, którzy najlepiej uczą się przez ruch i działanie.
Efekt? Klasyczny wzorzec władczego, niezależnego i dbającego o dobrobyt rodziny mężczyzny, nafaszerowano kobiecymi cechami. Dzisiejszy chłop ma otwarcie mówić o uczuciach, chodzić na kurs baletu i cieszyć się z dobrodziejstwa laserowej depilacji. I wszystko pięknie, bo czuły i odpowiedzialny wiking to miks idealny. Problem w tym, że młodzieniaszkom zepsuły się mocno proporcje. Z wikinga zostawili tylko plan na hipsterską brodę, a niezależność i władczość, sprzedali na rzecz pompowanej przez media przesadnej dbałości o wygląd. Nie chcę wyjść tu na fana przepoconych robotników, ale do chuja Wacława: nastoletni kolesie rozmawiający o promocjach w Zarce? To ma być nowoczesny wzorzec męskości? Kurwa, wyginiemy zanim Lidl zrobi kolejną promocję na Crocsy!
Zatem dwa apele mam. Prośby takie od Pana Smoka:
Drogie matki. Pozwólcie swoim synom ryzykować, rywalizować, podejmować wyzwania, odnosić rany i z nich się leczyć, a może unikniecie sytuacji z poniższego mema:
Drodzy ojcowie. Zanim zaprowadzicie swoich synów na lekcje śpiewu, treningi lepienia garnków, lub dla świętego spokoju, wyślecie malców na babskie tournee po sklepach, sprawdźcie czy nie wkręcą się w jazdę motocyklem. Jest nadzieja, że przyczynicie się do przetrwania gatunku, a wasi potomkowie nie będą wzorować się na pryszczatych rówieśnikach, którym ktoś zapomniał odciąć internet, zanim opublikowali pierwszy film na YouTube.
***
Czyż nie chcielibyście widzieć swoich synów na motocyklu Auto Fabrica Type 0.1? Na sam widok tego miniaturowego scramblera, zbudowanego na ramie motorynki z lat 70-tych i dwusuwowego silnika Franco Morini o pojemności 50cm3, sam mam ochotę przenieść się do dzieciństwa, by beztrosko pośmigać po bezdrożach!
Gdyby tylko mój ojciec miał wtedy dla mnie trochę więcej czasu…
Wracając do samego sprzętu: dziesięciocalowe koła z hamulcami bębnowymi to również adaptacja z jakiejś leciwej motorynki. Bak nieznanego pochodzenia został pocięty tak, by nadać maleństwu scramblerowych proporcji. Małe siedzisko zostało ręcznie wymodelowanie i obszyte specjalnie pod wzrost nowego kierowcy.
Zespół AF słynie z formowania przepięknych wydechów, dlatego nawet w miniaturowym motocyklu zadbali o design, pamiętając również o bezpieczeństwie. By mały motocyklista nie oparzył nogi podczas polnych szaleństw, wydech został wyposażony w odpowiednią osłonę.
A tak wyglądał pierwszy przejazd:
Małolaty na motocykle, inaczej wszyscy zginiemy!