Wpisz frazę i naciśnij Enter

Triumph Thruxton R – piękno w detalach!

Czy uważasz się za prawdziwego fana motocykli? Czy każdą wolną chwilę spędzasz na rozmyślaniu o wyższości Hondy nad Yamahą? Czy pokonywanie zakrętów jest dla Ciebie ciekawsze od upojnej nocy z Evą Longorią? Czy w salonie motocyklowym czujesz się jak pięciolatek w Legolandzie, któremu rodzice pozwolili na wszystko? Czy na myśl o zakończeniu sezonu dostajesz ataku paniki niczym bohater “Oszukać przeznaczenie”?

Więc dlaczego nie masz jeszcze Triumpha Thruxtona R w swoim garażu?

Od pojawienia się Thruxtona R na rynku, myślałem, że będzie to bezpośredni konkurent dla XJR1300. Zbliżona pojemność, podobna moc, moment obrotowy i klasyczna stylistyka. Nic bardziej mylnego! Już po pierwszej przejażdżce wiedziałem, że te dwa motocykle więcej dzieli niż łączy.

Wystarczy spojrzeć na rozstaw osi, szerokość, kąt wyprzedzania główki ramy i wagę, by zrozumieć, że brytyjskie i japońskie podejście do klasycznych racerów to dwa przeciwległe bieguny.

Po co walczyć w segmentach, w których inni producenci idą na noże? Lepiej stworzyć taki, w którym nie masz konkurencji!

Dziedzictwo
W latach 50-tych i 60-tych, kiedy na brytyjskich drogach królowali “Rockersi” na swoich cafe racerach, największym marzeniem było posiadanie Tritona, czyli hybrydy Triumpha i Nortona.
Taki mix powstał, by połączyć najlepsze elementy obu konstrukcji, jednocześnie eliminując wady każdej z nich.
Dwucylindrowy silnik Triumpha wszczepiano do o wiele lepszej, kołyskowej ramy Nortona. Po 1960 roku silniki Triumpha łączono nawet z nową skrzynią biegów Nortona, która podobno radziła sobie dużo lepiej niż odpowiednik Triumpha.

Bez Rockersów i ich modyfikowanych motocykli, współczesne sporty mogłyby nigdy nie powstać, bo to właśnie brytyjscy fani prędkości zapoczątkowali eksperymenty z opływowymi owiewkami i nisko osadzonymi kierownicami.

Kultura rockersów, wpisana w DNA Triumpha, pozwoliła na stworzenie własnej hybrydy, której podstawą jest design – żywcem wyciągnięty z londyńskich ulic lat 50-tych – oraz technologia ze współczesnych motocykli sportowych.

Stara szkoła
W dzisiejszych czasach projektowaniem sportowych motocykli zajmują się specjalnie stworzone zespoły, które spędzają tysiące godzin na badaniach i testach.
Thruxton R powstał po to, by przypomnieć, że da się budować świetne motocykle o sportowym charakterze według starej szkoły, czyli poprawiając ich drogowe/cywilne wersje.

W 1969 roku, brytyjski kierowca Malcolm Uphill, zwyciężył w wyścigu Tourist Trophy i po raz pierwszy w historii wyścigu pokonał okrążenie ze średnią prędkością 160 km/h. Zrobił to na Triumphie Thruxtonie T120!

Thruxton R nie zapewni Ci zwycięstwa w TT i nie utrze nosa uturbionym Hayabusom w sprincie na 1/4 mili. Lecz jeśli tak jak ja, jesteś fanem sportowych doznań w klasycznym stylu, to brytyjski arystokrata jest świetnym rozwiązaniem.

Serce
Chłodzony cieczą, 8-zaworowy silnik o pojemności 1200ccm generuje 97KM mocy i 112Nm momentu obrotowego, który jest dostępny już przy 4950 obr/min.
Wielotarczowe sprzęgło przenosi moc na sześciobiegową skrzynię, a o odpowiednie wrażenia z jazdy dba komputer pracujący w trzech trybach: Road, Rain i Sport. Każdy tryb ma inną charakterystykę oddawania mocy i odmienne zestrojenie kontroli trakcji. Za szybką reakcję manetki gazu odpowiada system ride-by-wire.

Zawieszenie
Tu Triumph sięgnął po rozwiązania z najwyższej półki. Z przodu błyszczy w pełni regulowane zawieszenie Showa Big Piston Fork, znane z takich maszyn jak Kawasaki ZX-6R. Z tyłu pracują dwa, w pełni regulowane, amortyzatory marki Öhlins.

Hamulce
R-ka otrzymała pływające tarcze w rozmiarze 310mm, w które wgryzają się radialne zaciski Brembo. Oczywiście nie zabrakło tu systemu ABS, który bardziej hardcorowi użytkownicy mogą wyłączyć.

Detale zmieniają wszystko
Jeśli chodzi o design, Triumph zawstydza całą konkurencję i ciężko wskazać motocykl, który mógłby konkurować z Thruxtonem R!
Cafe racerowa linia, detale, takie jak wlew paliwa w stylu Monza, szprychowane felgi, analogowy prędkościomierz, małe lusterka na końcówkach kierownicy, cygarowate wydechy, pojedyncze siedzenie z racerową nakładką i ponad 160 dedykowanych akcesoriów, by jeszcze bardziej podkreślić indywidualny styl. Mistrzostwo!

Wrażenia z jazdy
Niestety Thruxtona R przyszło mi testować w listopadzie, kiedy królowała pogoda z kategorii “polskie doły – deszcz i marność”, jednak gdy na chwilę pogoda zrobiła się łaskawsza, spotkało mnie niemałe zaskoczenie. Thruxton R zaoferował mi dużo więcej, niż od niego oczekiwałem.

W porównaniu do Yaniny, Triumph wygląda filigranowo, ale pozycja kierowcy jest całkiem wygodna. Osadzone z tyłu podnóżki i clip-ony nie tylko dodają sportowego sznytu, ale pozwalają lepiej wyczuć motocykl, który prowadzi się o niebo lepiej niż niejeden street.

Ze wszystkich trybów pracy silnika, najbardziej zaprzyjaźniłem się ze Sportem. Po jego uruchomieniu motocykl dziko reaguje na manetkę gazu, a kontrola trakcji staje się neutralna jak Szwajcaria. Tryb Road idealnie sprawdzi się podczas kontrolnych objazdów po mieście, a Rain polubią fani powolnego cieniowania pomiędzy samochodami.

Hamulce Brembo, które BMW seryjnie montuje w S1000RR HP4, w Triumphie działają z chirurgiczną precyzją, a ABS chętnie pomaga przy hamowaniu w jesiennej aurze.

Silnik Thruxtona R, pomimo zupełnie innej konstrukcji, ma coś wspólnego z muskularnym piecem Yaniny. Otóż oba pięknie ciągną w dolnym zakresie obrotów, a na górze są leniwe.
Na szczęście fascynacja ciosem w górnym zakresie obrotów już dawno mi minęła. Odkąd jestem posiadaczem XJR-y, delektuję się jej brakiem subtelności już przy 6000 obr./min. W Thruxtonie R zabawa zaczyna się jeszcze wcześniej, bo przy 4950 obr/min.

Niezależnie od pogody, poziomu zakorkowania Warszawy i natłoku obowiązków, każda przejażdżka Thruxtonem R była swoistą podróżą do czasów, kiedy pierwsze dźwięki szafy grającej wyznaczały start szaleńczego wyścigu, w którym obowiązywała jedna zasada: zdążyć zrobić kółko z jednej kawiarni do kolejnej i z powrotem, zanim nastawiony utwór się skończy!
I to jest ta magia, którą dostajesz w pakiecie z motocyklem.

Oczywiście brytyjski racer nie jest motocyklem bez wad. Polerowana półka wygląda dość pretensjonalnie, a mały bak zmusza do częstych wizyt na stacji paliw.
Ale to wady podobne do delikatnego seplenienia Anji Rubik, czyli żadne!

Moim zdaniem Triumph Thruxton R nie ma żadnej konkurencji. Jest idealnym połączeniem ponadczasowego wyglądu i technologii, dlatego każdy fan motocykli powinien mieć go w garażu! Amen!

PS. Gdybym kiedyś oszalał i sprzedał Yaninę, jej miejsce zajmie Thruxton R.

Zdjęcia dzienne – Bartek z Crave for ride
Zdjęcia nocne – Kacper Szczepański

Włącz powiadomienia
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Napisz w komentarzu, co sądzisz na ten temat…x
()
x